Europejska ustawa o chipach nie działa? Za wolno, za mało, bez efektu

Dwa lata po wejściu w życie unijnej ustawy o chipach Europejski Trybunał Obrachunkowy publikuje druzgocący raport: cele programu są poza zasięgiem, a efekty – symboliczne. Ambicje cyfrowej suwerenności zderzają się z ograniczonym budżetem, brakiem koordynacji i realiami globalnego wyścigu technologicznego.

Klaudia Ciesielska
źródło: Freepik

Kiedy Unia Europejska przyjęła w 2023 roku ustawę o chipach, cel był jasny: zwiększyć udział Europy w globalnej produkcji półprzewodników do 20% do końca dekady. Dziś, po dwóch latach, Europejski Trybunał Obrachunkowy wystawia temu projektowi surową ocenę. Raport audytorów nie pozostawia złudzeń: UE najprawdopodobniej nie osiągnie swoich ambitnych celów.

Założenie było proste — przyciągnąć inwestycje, zwiększyć lokalną produkcję i uniezależnić się od Azji oraz USA. W praktyce jednak plan okazał się pełen luk. Obecny udział Europy w rynku to nieco ponad 9%, a nawet według Komisji Europejskiej do 2030 roku wzrośnie on co najwyżej do 11,7%. Aby osiągnąć deklarowane 20%, UE musiałaby czterokrotnie zwiększyć swoje moce produkcyjne — co przy obecnym tempie inwestycji i biurokratycznym rozdrobnieniu wydaje się mało realne.

Problem nie tylko z budżetem

Z pozoru 86 miliardów euro wygląda jak poważne wsparcie, ale w rzeczywistości to kwota symboliczna w zestawieniu z nakładami, jakie na własną rękę ponoszą giganci pokroju TSMC czy Intela. Dodatkowo tylko niewielka część środków jest w gestii Komisji Europejskiej — gros finansowania ma pochodzić z krajów członkowskich. Efekt? Brak spójnej koordynacji, przeciągające się decyzje o dotacjach i przypadki takie jak opóźnienia w budowie niemieckiej fabryki Intela.

Widać tu zasadniczą różnicę w podejściu między UE a USA. Amerykańska ustawa CHIPS Act przewidziała większe i bardziej bezpośrednie wsparcie ze szczebla federalnego. Choć tempo jej realizacji również nie zachwyca, mechanizm działania jest klarowny: rząd płaci, firmy budują. W Europie — wszyscy się rozglądają, kto ma pierwszy sięgnąć do kieszeni.

Ad imageAd image

Strukturalne przeszkody i systemowy brak siły

Trybunał Obrachunkowy wskazuje też na głębsze problemy. Brakuje monitoringu efektów, celów pośrednich i jasnych kryteriów sukcesu. Nie wiadomo, które inwestycje realnie odpowiadają na potrzeby rynku, a które są efektem politycznego PR. Tymczasem europejska branża półprzewodnikowa wciąż jest zdominowana przez kilku dużych graczy — ASML, STMicroelectronics, Infineon. To ogranicza zdolność do absorpcji ryzyka i rozwoju innowacyjnego łańcucha dostaw.

Do tego dochodzą czynniki zewnętrzne: wysokie ceny energii, geopolityczne napięcia i chroniczne niedobory wysoko wykwalifikowanej kadry inżynierskiej. Te przeszkody nie znikną dzięki samemu dopłacaniu do fabryk.

Pierwsza śródokresowa ocena unijnej ustawy o chipach planowana jest na wrzesień 2026 roku, ale już teraz jasne jest, że Europa potrzebuje korekty kursu. Jeśli UE poważnie myśli o cyfrowej suwerenności, musi przestać tylko rozdzielać środki, a zacząć budować cały ekosystem: od badań podstawowych, przez edukację technologiczną, po przemysłowe standardy i infrastrukturę energetyczną.

Europejska ustawa o chipach nie jest skazana na porażkę z definicji, ale wymaga twardej rewizji założeń. Obecny model, oparty na rozproszonych działaniach i ograniczonych środkach, przypomina raczej próbę goniącego peleton, niż strategię lidera. Bez realnej koordynacji i konsekwencji, Europa nie tylko nie dogoni Azji czy USA — ale ryzykuje dalszą marginalizację w najbardziej strategicznym sektorze XXI wieku.

Udostępnij