Tajwański gigant półprzewodników TSMC pozostaje jednym z niewielu globalnych graczy, którzy potrafią utrzymać równowagę między napięciami geopolitycznymi a boomem technologicznym. Podczas gdy administracja USA rozważa nowe cła na komponenty z Azji, a Chiny zaostrzają retorykę wobec Tajwanu, TSMC kontynuuje swoją strategię: inwestycje, dyplomację technologiczną i ekspansję napędzaną przez popyt na sztuczną inteligencję.
W krótkim terminie firma mierzy się z podwójnym ryzykiem – wzrostem kosztów produkcji wynikających z amerykańskich taryf oraz presją na marże ze względu na silniejszego dolara tajwańskiego. Jednak realne wyzwania są bardziej strukturalne niż chwilowe: Waszyngton oczekuje, że TSMC zwiększy obecność w USA, podczas gdy firma nadal w dużej mierze polega na azjatyckim łańcuchu dostaw.
Deklaracja inwestycji na poziomie 165 mld USD w fabryki w USA to sygnał, że TSMC chce grać według nowych reguł, ale nie za wszelką cenę. Sygnalizowana trudność z realizacją dodatkowych 100 mld USD w ciągu pięciu lat podkreśla napięcie między politycznymi oczekiwaniami a operacyjną rzeczywistością. Nawet jeśli cła nie dotykają firmy bezpośrednio, wpływają na jej klientów – Apple, Nvidię czy AMD – co w dłuższej perspektywie może odbić się rykoszetem.
Kluczową przeciwwagą pozostaje sztuczna inteligencja. Popyt na chipy do trenowania modeli AI nadal przekracza podaż, a TSMC jest w samym centrum tego wyścigu. To pozwala firmie amortyzować skutki politycznych turbulencji, przynajmniej na razie. Gdyby nie boom na AI, TSMC byłaby znacznie bardziej podatna na efekty protekcjonizmu i napięć w Cieśninie Tajwańskiej.
Wniosek? TSMC nie tyle unika problemów, co skutecznie je rozkłada w czasie i przestrzeni – między rynki, klientów i linie produktów. Firma zachowuje strategiczną elastyczność, ale jej przyszłość coraz bardziej zależy od tego, czy świat zdoła wypracować nowe status quo w globalnym handlu technologią. W przeciwnym razie nawet dominacja w AI może nie wystarczyć, by zneutralizować ryzyka polityczne i makroekonomiczne.