Cyberbezpieczeństwo w bankowości: AI patrzy na twoje zachowanie, nie na hasło

Cyfrowe oszustwa przestały być incydentem i stały się stałym elementem krajobrazu finansowego – skalują się szybciej niż systemy, które mają je powstrzymywać. W świecie, w którym przestępcy działają jak korporacje, banki muszą nauczyć się przewidywać intencje klientów szybciej, niż oszuści zdążą je wykorzystać.

6 Min
Bank, biznes, SAS, vigo Photonics

Jeszcze kilka lat temu cyfrowe oszustwa były incydentem – problemem jednostkowym, który rozwiązywały działy bezpieczeństwa IT. Dziś stały się częścią kosztów operacyjnych sektora finansowego. Wzrost liczby ataków o 60–70 procent rocznie przestał kogokolwiek zaskakiwać. Zamiast pytać „czy zostaniemy zaatakowani?”, banki pytają: „czy zdołamy zatrzymać klienta przed podjęciem błędnej decyzji?”.

Według raportów branżowych skala zjawiska urosła do bezprecedensowych rozmiarów. Phishing głosowy (vishing) podwoił się, ataki SMS-owe wystrzeliły dziesięciokrotnie. Najbardziej rosną oszustwa oparte nie na technologii, ale na psychologii – romansowe i inwestycyjne. To już nie jest prosta kradzież danych logowania, lecz pełnowymiarowa manipulacja, w której ofiara sama, dobrowolnie, przekazuje pieniądze.

Od hakerów do korporacji przestępczych

W świadomości społecznej oszust nadal kojarzy się z lone wolfem w kapturze. Tymczasem współczesne oszustwo cyfrowe przypomina model biznesowy outsourcingu. Istnieją ośrodki – całe miasta – w Azji i Afryce, gdzie powstają wyspecjalizowane „fabryki scamów”. Pracownicy mają targety, skrypty rozmów, systemy CRM. Tworzą fałszywe infolinie banków, fundusze inwestycyjne, a nawet „specjalistów ds. bezpieczeństwa”.

Taki model działa jak przemysł. W jednym miejscu powstają narzędzia phishingowe, w innym generowane są głosy syntetyczne AI, w kolejnym prowadzone są wielomiesięczne relacje z ofiarami. Głównym celem nie jest przejęcie konta – lecz skłonienie użytkownika, by sam autoryzował przelew. Bank posiada wszystkie zabezpieczenia, ale to klient staje się wektorem ataku.

Dlaczego klasyczne zabezpieczenia zawiodły

Bankowość cyfrowa zbudowała swoje mechanizmy ochronne wokół autoryzacji – hasła, SMS-kody, dwuskładnikowe logowanie. Problem w tym, że system weryfikuje urządzenie i poprawność danych, a nie intencję użytkownika. Jeżeli klient sam, świadomie, inicjuje transakcję – system uznaje ją za legalną.

Tymczasem oszustwa ewoluowały. Scamer potrafi godzinami prowadzić rozmowę z ofiarą, instruować ją krok po kroku, podszyć się pod konsultanta banku, nawet symulować „interwencję służb”. Żaden kod 2FA nie zatrzyma użytkownika, który wierzy, że ratuje własne pieniądze. Bank dostrzega ruch, ale nie zna kontekstu.

Nowa broń banków: zachowanie zamiast hasła

Dlatego sektor finansowy przesuwa środek ciężkości z twardych zabezpieczeń na miękką analitykę – obserwację zachowań. Zaczyna się epoka behavioural biometrics. Nie chodzi o rozpoznanie twarzy czy linii papilarnych, lecz o mikronawyki: rytm pisania, tempo przewijania, sposób poruszania się po aplikacji.

Jeśli użytkownik nagle zaczyna wpisywać numer rachunku z wyjątkową precyzją, jeśli zmienia nawyk korzystania z aplikacji lub waha się przed autoryzacją – system podejrzewa, że może być pod wpływem oszusta. Nie chodzi o blokadę, lecz interwencję: dodatkowe pytanie, rozmowa na czacie, ostrzeżenie.

Niektóre banki raportują nawet 15-procentowy spadek fraudów związanych z kradzieżą tożsamości po wdrożeniu takich narzędzi. Sygnały, których wcześniej nikt nie analizował – teraz stają się fundamentem ochrony.

Scam-as-a-Service kontra AI banku

W tle zmienia się też architektura technologiczna. Oszuści korzystają z AI do generowania fałszywych głosów i przekonujących historii. Banki kontrują AI systemami predykcyjnymi. W efekcie tworzy się nowy wyścig zbrojeń: machine learning kontra machine learning.

Nadchodzi moment, w którym bank będzie musiał podejmować kontrowersyjne decyzje. Co jeśli system uzna transakcję za podejrzaną, ale klient będzie nalegał? Czy bank może wstrzymać przelew „dla bezpieczeństwa” użytkownika, który jest przekonany, że wie, co robi?

To już nie jest tylko kwestia technologii – to dotyczy relacji z klientem i odpowiedzialności instytucji finansowej.

Ekonomia oszustwa – miliardowe koszty i niewygodne pytania

Według szacunków organizacji branżowych wartość strat konsumenckich przekracza 1 bilion dolarów rocznie. To więcej niż roczny budżet wielu krajów. Dla banków oszustwo nie jest już kosztem wyjątkowym – to operacyjna linia w P&L.

Coraz częściej powraca pytanie: kto ponosi odpowiedzialność? W Australii i Wielkiej Brytanii regulatorzy wymuszają na bankach zwrot środków klientom oszukanym. W efekcie instytucje finansowe muszą decydować, czy zainwestować w prewencję, czy przygotować fundusze na odszkodowania. W obu przypadkach koszty rosną.

Od instytucji finansowej do opiekuna cyfrowego

Bank przechodzi transformację roli. Jeszcze niedawno był depozytariuszem pieniędzy. Dziś ma być strażnikiem cyfrowych intencji klienta. Już nie chroni tylko majątku, ale również świadomości użytkownika, który wchodzi w interakcje z niewidzialnym przeciwnikiem.

To rodzi nową obietnicę: „chronimy cię nawet przed tobą samym”. Bank, który zauważy, że klient próbuje przelać pieniądze oszustowi, musi mieć odwagę przerwać procedurę – nawet jeśli regulator będzie patrzył krzywo.

Co dalej?

Era masowego oszustwa to nie przejściowy kryzys. To stała cecha cyfrowej ekonomii. Tak jak e-commerce zaakceptował koszty zwrotów i reklamacji, tak bankowość zaczyna postrzegać fraud jako wbudowaną zmienną biznesową.

Jedno wydaje się pewne: granica między bankowością a cyberbezpieczeństwem znika. W świecie, w którym oszustwa są skalowane jak startupy, system finansowy musi stać się nie tylko szybki i cyfrowy, ale – przede wszystkim – przewidujący. Bank, który potrafi wyprzedzić intencje przestępcy, wygra nie tylko w tabeli wyników, ale i w zaufaniu klientów.

Udostępnij