Cybersecurity w chaosie: jak nadmiar narzędzi rujnuje bezpieczeństwo IT

Wraz z rosnącą liczbą narzędzi i technologii bezpieczeństwa, wiele firm nieświadomie tworzy środowisko, które zamiast chronić – zwiększa ryzyko. Fragmentacja systemów obronnych prowadzi do chaosu operacyjnego, utraty widoczności i kosztownych błędów.

Bartosz Martyka
Bartosz Martyka
Posiada wieloletnie doświadczenie w PR, przedsiębiorca, były reseller i programista. Specjalizuje się w zarządzaniu strategicznym.
5 Min
cyberbezpieczeństwo, technologia, Cybersecurity
źródło: Freepik

W teorii każde nowe narzędzie bezpieczeństwa zwiększa ochronę firmy. W praktyce – im więcej narzędzi, tym większy chaos. Fragmentacja rozwiązań staje się realnym zagrożeniem dla infrastruktury IT, a zamiast odporności – budujemy systemy, które trudniej utrzymać, zrozumieć i chronić.

Cyfrowy wzrost = większa powierzchnia ataku

W każdej firmie cyfryzacja nabiera tempa: nowe aplikacje, migracja do chmury, wzrost liczby urządzeń końcowych, integracje z partnerami biznesowymi. To nieunikniony kierunek. Jednak za tym wzrostem idzie coraz większa powierzchnia ataku – czyli liczba punktów, przez które atakujący mogą próbować dostać się do zasobów organizacji.

Wystarczy dodać kilka narzędzi do zarządzania dostępem, system do monitorowania zagrożeń i osobne rozwiązanie do zgodności z RODO, by infrastruktura zaczęła się komplikować. Każdy nowy komponent to kolejna zależność, kolejne dane, kolejne ryzyko błędu. Bez spójnej strategii, ta architektura zaczyna przypominać nieplanowaną rozbudowę domu: z osobnymi drzwiami, alarmami i kluczami – ale bez mapy.

Syndrom patchworku: bezpieczeństwo na dziko

W praktyce firmy bardzo często budują swoje systemy bezpieczeństwa w sposób reaktywny. Gdy pojawia się nowe wymaganie audytowe, kupują rozwiązanie do logowania zdarzeń. Gdy pojawia się incydent phishingu, dokładają kolejny filtr e-mailowy. Gdy wdrażają zdalną pracę – inwestują w VPN i zarządzanie tożsamościami. Każde z tych rozwiązań może być dobre. Problem pojawia się wtedy, gdy żadne z nich nie „rozmawia” z innymi.

Ad imageAd image

Tak powstają silosy. Systemy działają osobno, mają własne interfejsy, własne bazy danych, różne zakresy monitorowania. Integracja bywa trudna lub kosztowna, więc odkłada się ją na później. W efekcie powstaje „patchwork” narzędzi bezpieczeństwa – zlepek dobrze zaprojektowanych funkcji, które razem tworzą nieefektywną całość.

Co idzie nie tak?

Skutki tej fragmentacji są bardzo konkretne – i kosztowne.

Po pierwsze, brak spójnego obrazu sytuacji oznacza, że zespoły bezpieczeństwa nie widzą wszystkich elementów układanki. Alert z jednego systemu może nie mieć kontekstu z innego – co utrudnia szybką analizę i reakcję. Może dojść do sytuacji, w której zagrożenie jest wykrywane, ale nieinterpretowane jako krytyczne, bo brakuje szerszej perspektywy.

Po drugie, przeciążenie operacyjne. Analitycy SOC (Security Operations Center) muszą przełączać się między różnymi narzędziami, raportami i procesami. Rosnące obciążenie zwiększa ryzyko błędu ludzkiego – a przecież właśnie na błędach najczęściej żerują atakujący.

Po trzecie – koszty. Utrzymanie kilku lub kilkunastu rozproszonych systemów to nie tylko licencje, ale też czas specjalistów, koszty integracji, dodatkowe testy i problemy z kompatybilnością. Firmy często wydają więcej na samo „spięcie” narzędzi, niż na ich realne wykorzystanie.

Czego potrzebują zespoły bezpieczeństwa?

Paradoksalnie, w dobie zaawansowanych cyberzagrożeń, bezpieczeństwo powinno zaczynać się od… uproszczenia.

Zespoły SOC i CISO potrzebują spójnego obrazu ryzyka – jednego źródła prawdy, które obejmuje wszystkie zasoby, aktywa, konta, uprawnienia i luki. Tylko wtedy możliwe jest skuteczne zarządzanie incydentami, audytem i ryzykiem zgodności.

Potrzebują też kontekstowej analizy. Systemy ochrony nie mogą działać jak odizolowane czujniki – muszą rozumieć, co oznacza dane zdarzenie w konkretnym środowisku. Przykład: alert logowania z zagranicy nie musi oznaczać ataku, jeśli użytkownik pracuje zdalnie. Ale jeśli loguje się jednocześnie z dwóch kontynentów – to już czerwona flaga.

Na koniec – potrzebują automatyzacji i priorytetyzacji. Ręczne przeklikiwanie tysięcy alertów to droga donikąd. To algorytmy – oparte np. na AI lub regułach ryzyka – powinny klasyfikować zdarzenia i podpowiadać działania.

W stronę integracji: defragmentacja bezpieczeństwa

Rynek już widzi ten problem. Stąd rosnąca popularność tzw. platform zintegrowanych – jak XDR (Extended Detection and Response), CNAPP (Cloud-Native Application Protection Platform) czy SSE (Security Service Edge). Ich wspólnym mianownikiem jest próba „sklejenia” elementów ochrony w jedną strukturę – bez utraty funkcjonalności.

Dobrze zaprojektowane środowisko bezpieczeństwa nie musi składać się z jednego monolitu. Ale powinno bazować na zintegrowanym rdzeniu – z możliwością wymiany danych, wspólnego interfejsu, jednolitego zarządzania politykami. Dopiero wtedy można mówić o realnym „zarządzaniu ryzykiem cybernetycznym” zamiast o zarządzaniu narzędziami.

Mniej znaczy bezpieczniej

W cyfrowym świecie, gdzie wszystko dzieje się szybciej, najgroźniejsze są opóźnienia w decyzjach. A te wynikają najczęściej z niejasnego obrazu sytuacji. Firmy, które chcą zyskać odporność na ataki i spełniać wymagania regulatorów, muszą nauczyć się upraszczać swoje bezpieczeństwo. To nie oznacza rezygnacji z technologii – to oznacza jej świadome łączenie.

Udostępnij