Czasy kryzysu szansą dla przełomowych innowacji

Waldemar Sielski
4 min

Niedawno zmarł Clayton Christensen, jeden z guru konsultingu końca ubiegłego wieku. Wiele lat spędził w Harvard Business School jako profesor na wydziale Business Administration. Mimo, że napisał dziesięć książek, znamy go przede wszystkim z popularyzowania konceptu „disruptive innovation”, który opisał w swoim dziele pt. „The Innovator’s Dilemma: When New Technologies Cause Great Firms to Fail”. Co ciekawe, był także założycielem funduszu Venture Capital Rose Park Advisors. Niestety, jak to często bywa, akademickie podejście do biznesu nie zawsze przynosi owoce i jego VC nie odnotował chyba spektakularnych sukcesów.

Bazując na wspomnianej książce i biorąc pod uwagę szalejącą pandemię, zastanawiam się, czy sytuacja w branży komputerowej pozwala na pojawienie się jakiejś nowej, przełomowej innowacji. Nie chodzi mi o wysublimowane technologie – jak np. komputery kwantowe, ale o zjawisko, jakim zajmował się Christensen. Według niego, w skrócie rzecz ujmując, taka rewolucyjna idea to odkrycie, że z produktów leżących na półkach i ogólnie znanych, bądź wykorzystując istniejące pomysły, można stworzyć coś zaburzającego z czasem porządek na podwórku opanowanym przez dużych graczy. Tak jak było to np. z rewolucją mikrokomputerową. Podczas kryzysu naftowego lat siedemdziesiątych poprzedniego stulecia, całe zamieszanie pecetowe raczkowało w środowisku majsterkowiczów składających zestawy z części elektronicznych dostępnych w sprzedaży wysyłkowej. Ekscytowali się tym pasjonaci, fascynując się przy okazji problemami osiągalnymi do tej pory dla wybrańców w białych kitlach z wyizolowanych pomieszczeń, gdzie w szumie warczącej klimatyzacji stały tzw. maszyny liczące. Natomiast oni mogli rozwiązywać je w garażu lub suterenie schowanej na zapleczu (jak wiadomo Apple zaczynał w garażu Jobsa, a pierwsza siedziba Microsoftu, gdzie działali Gates i Allen mieściła się w sąsiedztwie sklepów z odkurzaczami i maszynami do szycia, w motelu Sundowner w Albuquerque, przy słynnej trasie 66 – Route 66). Jednocześnie, pierwsi odbiorcy tych gadżetów nie mieli zbyt wygórowanych oczekiwań. Było ich jednak wielu, a wśród nich także tacy, którzy na bazie entuzjazmu związanego z programowaniem i przetwarzaniem danych szybko odkryli, że komputer personalny oferuje zdecydowanie więcej. Dosyć szybko zaczął on przynosić korzyść nie tylko fachowcom, ale również zwykłym śmiertelnikom. No i oczywiście takie ustrojstwo kosztowało ułamek ceny ówczesnych mainframe’ów czy minikomputerów. Wszystko to sprawiło, że maluchy złamały dominację wielkoludów. Krokiem milowym było przejęcie ikony informatyki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych firmy Digital Equipment przez Compaqa. Spełniła się zatem stara zasada mówiąca, że możesz przebić się na rynku jeśli jesteś dziesięć razy lepszy w tej samej cenie lub oferujesz podobną użyteczność za dziesięć razy niższy koszt.

Niestety, nie mam pojęcia, co to takiego mogłoby być. Gdybym wiedział, zostałbym pewnie polskim Billem Gates’em. Liczę jednak na to, że przedsiębiorcy nad Wisłą, w czasie kończącej się już koronawirusowej kwarantanny, starają się coś takiego zaprojektować albo wymyślić. A nasze władze, miedzy kolejnymi tarczami i włóczniami finansowymi, przygotowują dla nich mądre przepisy i regulacje. Oby tylko szybko skończyły, bo rodzimi innowatorzy mogą, po ulotnieniu się wirusów, przenieść się do Berlina albo Londynu, a ci najbardziej ambitni do Kalifornii, aby tam ślęczeć nad swoimi cudeńkami.

Udostępnij
- REKLAMA -