Zanim coś kupisz na święta – zastanów się dwa razy. Odpromiennik do telefonu nie zadziała

Izabela Myszkowska
Izabela Myszkowska - Redaktor Brandsit
13 min

Taki „odpromiennik” nie ma prawa zadziałać, ponieważ samo zjawisko „elektrosmogu” nie istnieje. W jednym z polskich sklepów, specjalizującym się w sprzedaży towarów z gryki, trafiliśmy na ofertę „znakomitej” naklejki, która, wg współczynnika SAR, absorbuje do 99% promieniowania PEM pochodzącego z telefonu komórkowego. Prześledziliśmy historię powstania owego cuda techniki, a także sprawdziliśmy, co z tym wszystkim wspólnego ma WHO. Jak możecie się domyślić – niewiele, dlatego drogi kliencie – zanim klikniesz „kup teraz” w z pozoru interesujący gadżet, zastanów się dwa razy! 

Co na ten temat sądzą inżynierowie? Felieton inżynierów przygotowany przez Instytut Łączności – zawiera opinie i oceny. 

Z czym kojarzy się nam Szwajcaria? Z czekoladą, neutralnością w stosunkach międzynarodowych, a może systemem bankowym, który za swój priorytet stawia szeroko rozumianą tajemnicę w relacjach z klientem? Jeżeli pomyśleliście o którejś z tych rzeczy, jesteśmy zmuszeni zakomunikować dosyć smutny fakt… to wszystko stało się przeszłością. Dokładnie w tym momencie, w którym sadowicie się na swojej kanapie z kubkiem ulubionej herbaty i czytacie nasz tekst, Szwajcarzy podbijają szybko rozwijający się rynek pseudonaukowych gadżetów. Gadżetów, które według ich twórców mają za zadanie uchronić ludzkość przed kataklizmem jakim jest tzw. elektrosmog. 

Idą święta – bum na odpromienniki „elektrosmogowe”. Nic, tylko kupować 

Tematyka związana z „elektrosmogiem” obfituje wciąż w setki kwiecistych opowieści i anegdot. Jest to, co do zasady, „sztuka” sama w sobie, a do tego tak płodna, iż zebranie jej w kompendium przysporzyłoby kompleksów twórczości samym braciom Grimm. Zastosowana paralela wydaje się jak najbardziej trafiona z uwagi na to, iż koncepcja „elektrosmogu” należy do tych z kategorii dziwnych legend miejskich lub strasznych bajek, które mają służyć do dyscyplinowania krnąbrnych dzieci. Nie inaczej. Jednak biorąc pod uwagę wątpliwą wartość literacką oraz poziom intelektualnej indolencji, jakie zostały zainwestowane przez twórców koncepcji „elektrosmogu” w ich dzieło, należy jednoznacznie stwierdzić, iż ta baśń nie przejdzie do kanonu. 

Kamieniem węgielnym, na którym zbudowano teorię „elektrosmogu” jest twierdzenie, że każdy rodzaj promieniowania elektromagnetycznego jest szkodliwy dla naszego zdrowia i otaczającego nas świata. Nie ma co, solidna podstawa. Zważywszy, że każde ciało o temperaturze wyższej od temperatury zera bezwzględnego emituje promieniowaniem, należałoby przestraszyć się nie na żarty – wszystko co nas otacza, a nawet my sami, emitujemy promieniowanie, które dąży do naszego unicestwienia. W jednym z naszych felietonów dokładnie opisaliśmy błędy logiczne i naukowe zawarte w tej hipotezie. Już sama etymologia „elektrosmogu” przywodzi na myśl kłęby trującego dymu, unoszącego się w powietrzu, którym wszyscy oddychamy. 

- Advertisement -

Według środowisk sprzeciwiających się rozwojowi technologii mobilnych promieniowanie elektromagnetyczne jest niebezpiecznym „odpadem” powstałym w wyniku nieodpowiedzialnych działań operatorów komórkowych. Te argumenty nie uzyskały aprobaty środowiska naukowego. Specjaliści zajmujący się tematyką PEM jednoznacznie negują istnienie „elektrosmogu”, a samo określenie „elektrosmog” kwalifikują po prostu jako błąd logiczny. Niestety, mimo konsensusu środowiska, wiele osób inwestuje niebotyczne kwoty w tzw. odpromienniki czy odzież, która miałaby chronić przed pole elektromagnetycznym występującym w naszym otoczeniu, zwłaszcza w pobliżu stacji bazowych telefonii komórkowej. Sklepy oferujące tego typu gadżety przeżywają prawdziwe oblężenie. 

Telefon w sypialni? Koniecznie kup gryczany odpromiennik! 

Jednym z takich przedsiębiorstw jest polski sklep „I Love XXXXX”. Według jego założycielek jest on odpowiedzią na ignorancję medycyny akademickiej. Gdy wykwalifikowani lekarze docierają do granic swoich kompetencji, wówczas na scenę wkraczają one – właścicielki. Według manifestu znajdującego się na stronie sklepu, intencją jego powstania było zapewnienie klientom „…odpoczynku, równowagi oraz życia w zgodnie z naturą”, które są instrumentalne dla „zdrowia i samopoczucia”. 

Oferta produktów może przyprawić o zawrót głowy. Od wałków do spania, przez opaski na oczy, po akcesoria dla zwierząt. Jednak klejnotem w koronie sklepu są poduszki z naturalnym wypełnieniem. Według pomysłodawczyń o sukcesie ich produktów stanowią łuski, takich zbóż jak proso czy orkisz. Zbożowe wypełnienie ma gwarantować szeroki wachlarz atrybutów. Przeglądając witrynę sklepu dowiemy się, że łuski orkiszu „posiadają wiele właściwości prozdrowotnych i leczniczych, często na poziomie niemal metafizycznym. Orkisz charakteryzuje się wyjątkowo korzystnym promieniowaniem, tworząc zdrowotne biopole”. Super, tylko czym jest biopole? 

Wydaje się, że nawet osoby wykorzystujące ten termin w celach marketingowych nie są do końca pewne. Nie pozwólmy, aby metafizyka poduszek oraz sformułowań użytych do ich opisu zaburzyła naszą zakupową czakrę. Mimo cudownych właściwości orkiszu i prosa niekwestionowanym faworytem zostały poduszki z zawartością prawdziwego zbożowego mocarza, czyli gryki. Za jedyne 329 złotych otrzymujemy produkt, który poza działaniem antyalergicznym i komfortem termicznym, wykazuje „właściwości neutralizujące szkodliwe promieniowanie elektromagnetyczne i jest doskonałym odpromiennikiem”. Czy są jakiekolwiek badania potwierdzające taką tezę? Jednym słowem, nie. Ale z drugiej strony, czy muszą być… Albowiem w świecie metafizyki wysuwane hipotezy nie wymagają weryfikacji. Dlatego w kategorii abstrakcyjnych rozwiązań dla abstrakcyjnych problemów („elektrosmog”), poduszka z gryką bezwarunkowo otrzymuje sześć gwiazdek. 

99% pochłaniania PEM wg współczynnika SAR, czyli historia kreatywnego marketingu 

Gryka nie jest jedynym asem w rękawie sklepu. W tej grze – asów jest znacznie więcej, a karty są znaczone – takie zasady. Konfrontacja z „elektrosmogiem” nie pozwala na opuszczenie gardy. Jeśli Chuck Norris miał swój kopniak z półobrotu, to „I Love XXXXX” ma swoją… naklejkę na smartfona. 

Pierwsze odczucie rozczarowania jest wynikiem przemyślanej strategii marketingowej zastosowanej przez właścicielki sklepu. Dopiero po bliższym zapoznaniu ze specyfikacją tego Ferrari wśród naklejek uzyskujemy świadomość jej nieprawdopodobnego potencjału. Pod płaszczykiem bezużytecznego gadżetu kryją się dwie anteny pasywne wykorzystujące zasadę przesunięcia fazowego o 180°. Oznacza to, że dwie fale o tej samej częstotliwości, ale o przeciwnych fazach, powodują wzajemną neutralizację. Dzięki tej zasadzie naklejka ma umożliwić redukcję współczynnika SAR w przedziale od 50% do 99%. Co kryje się za enigmatycznym skrótem SAR? 

Jest to współczynnik absorpcji swoistej, który informuje o ilości energii fal radiowych pochłanianej przez ciało człowieka, np. podczas korzystania z telefonu komórkowego. W bardzo dużym uproszczeniu i nieco z przymrużeniem oka można skwitować, że jest to współczynnik promieniowania elektromagnetycznego telefonów komórkowych. Aktywiści środowisk antykomórkowych oczywiście wiążą SAR wyłącznie z telefonami komórkowymi i wykorzystują jego wartość jako definitywny dowód, który świadczy o szkodliwym wpływie telefonów komórkowych na zdrowie ludzkie. Od momentu, kiedy Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem (IARC) umieściła pola elektromagnetyczne o częstotliwości radiowej na liście czynników potencjalnie rakotwórczych dla ludzi, argument systematycznie zyskuje na sile. Dla nadania kontekstu dodajmy, że w grupie 2B w której umieszczono PEM, znalazły się również aloes i talk. „I Love XXXXX” zapewnia o skuteczności swojego produktu, który pozwala redukować SAR na poziomie 99%. Ile jest prawdy w tej deklaracji? 

Jak się okazuje niewiele. Sam fakt, iż „I Love XXXX” reklamuje naklejkę jako swój autorski projekt jest nadużyciem. Jedynym wkładem kieleckiego przedsiębiorstwa jest umieszczenie na antenie swojego logo. Po kilkuminutowym „śledztwie internetowym” okazuje się, że faktycznym producentem gadżetu jest szwajcarska firma „FAZUP”. Helweci zapewniają, że 10 lat ich wytężonej pracy zaowocowało powstaniem tego rewolucyjnego rozwiązania. Jako definitywny dowód swojego geniuszu „FAZUP” przedstawia pozytywną opinię francuskiego laboratorium pomiarowego „EMITECH”. 

Według specjalistów „EMITECH-a” szwajcarska antena redukuje SAR w przedziale od 48% do 87%. Rzecznik laboratorium potwierdził tą informację w oficjalnym komunikacie. Wywołało to nie lada konsternację wśród inżynierów zajmujących się tematyką pól elektromagnetycznych. Znany youtuber technologiczny – Stephane Marty, postanowił zweryfikować tę informację na swoim kanale Deus Ex Silicum. Francuski mikroelektronik na potrzeby testu zastosował jeden z protokołów technicznych „FAZUP”. Jego konkluzja jest jednoznaczna: antena jest bezużyteczna, a deklarowane redukcje nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Szwajcarzy zarzucili mu brak fachowości, która w ich opinii rzutuje na mało wiarygodne wyniki testu. Jednak Marty reprezentuje konsensus naukowy o nieprzydatności tego typu urządzeń. 

Kilka lat temu amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA) opublikowała raport, w którym rozprawia się z wieloma mitami propagowanymi przez firmy pokroju „FAZUP”. FDA podkreśla, że nie ma naukowych dowodów na szkodliwość pola elektromagnetycznego emitowanego przez telefony komórkowe. Według optymistycznego scenariusza amerykańskich naukowców urządzenia tego typu są nieszkodliwe. Jednak jak pokazały liczne testy i badania, samo umieszczenie takiej naklejki na telefonie może doprowadzić do pogorszenia siły odbieranego sygnału, ponieważ po prostu wewnętrzna antena zostaje celowo zasłonięta. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest zwiększona emisja PEM przez urządzenie. Powyższą ironię producent dorzuca do magicznej naklejki gratis. 

Magiczna naklejka z aprobatą WHO?

Mimo braku dowodów na skuteczną redukcję pola elektromagnetycznego wytwarzanego przez telefony komórkowe, zamknięte fora internetowe jeszcze nie raz zapłoną dzięki genialnym wynalazkom inżynierii alternatywnej. Nie pozwólmy jednak, aby ta samospełniająca się przepowiednia odwróciła naszą uwagę od prawdziwej rewelacji. Rewelacji, która będzie satysfakcjonującym zwieńczeniem tej wyczerpującej podróży. 

Kreatywność wcześniej opisanej machinacji nie oddaje sprawiedliwości rozmachowi właścicielek. „I Love XXXXX” informuje potencjalnych nabywców naklejko-anteny (lub jak kto woli: anteno-naklejki, co zasadniczo pozostaje bez znaczenia, ponieważ i tak produkt nie działa) o jej zatwierdzeniu przez Światową Organizację Zdrowia. Co miałoby oznaczać stwierdzenie „produkt zatwierdzony przez WHO”? Ciężko powiedzieć. Jednak prawdziwą wisienką na tym niesmacznym torcie niedorzeczności jest brak świadomości samego WHO o wydaniu tzw. zatwierdzenia. Być może właścicielki sklepu, oczywiście przez przypadek, zapomniały poinformować o tym niesamowitym sukcesie samego zatwierdzającego, czyli WHO. Wydanie tego typu dokumentu byłoby niepokojącym objawem schizofrenii infekującej autorytet tej szanowanej organizacji. 

Nasze prośby o przedstawienie dowodu (jakiegokolwiek, nawet najmniejszego) potwierdzającego uzyskanie „zatwierdzenia przez WHO” nie odniosły skutku. Jedynym wyjaśnieniem może być tu albo fizyka czarnej dziury, albo fakt, iż pasywne anteny-naklejki zgromadzone w magazynie „I Love XXXXX” zapewne w ilościach hurtowych, spowodowały pasywność w dostawach Internetu. Gdyby właścicielki sklepu posiadały elementarną wiedzę na temat produktów, które oferują, z całą pewnością nie popełniłyby takiego faux pas. Na szczęście oportunizm przedsiębiorców z sektora elektromagnetycznego placebo nie znalazł uznania w oczach ekspertów WHO. Ich opinia na temat potencjalnej szkodliwości PEM pochodzącego z infrastruktury komórkowej pozostaje niezmienna. Brak jest empirycznych dowodów na potwierdzenie tej hipotezy. Kolejną, niczym niepopartą deklarację o rekomendacjach środowiska lekarskiego pozwolimy sobie pozostawić bez komentarza. 

Kliencie – zanim coś kupisz, zastanów się dwa razy 

Komercjalizacja teorii spiskowych z pewnością nie przysporzy światu zbyt wielu laureatów ekonomicznego Nobla. Być może ekspansja amoralnego kapitalizmu w kierunku krainy orgonitów, odpromienników i ekranujących bokserek jest tylko kwestią czasu. Jednak nie musimy wybiegać w zbyt daleką przyszłość. Opisywany przez nas przypadek doskonale obrazuje już istniejący tragizm tego rynku. Cyniczni przedsiębiorcy wykorzystują niewiedzę i podatność na manipulację swoich klientów. Proponują kosztowne rozwiązania na nieistniejące problemy. Majstersztyk. 

Większość odpowiedzialnych przedsiębiorców nie widzi dla siebie miejsca w tym dobrze zorganizowanym przekręcie. Intencją naszego materiału z całą pewnością nie jest krytykowanie osób rozważających zakup gryczanej poduszki. Chodzi nam jedynie o wyposażenie takich klientów w informacje, dzięki którym podejmą świadomą decyzję. Decyzję na temat lokowania swoich ciężko zarobionych pieniędzy w transakcje, których jedynym beneficjentem będą pionierzy szlaków elektromagnetycznej niedorzeczności. Popularny w USA komik Bill Maher podczas jednego ze swoich skeczy stwierdził: „nie chcę społecznego cynizmu. Chciałbym jednak dozy cynizmu, która pozwoli społeczeństwu odróżnić prawdę od fałszu”. Od czasu do czasu odrobina zdrowego cynizmu przydaje się nam wszystkim. Warto o tym pamiętać zanim klikniemy w baner „Kup teraz” w nudny sobotni wieczór. 

Udostępnij
- REKLAMA -