Telegram kontra francuski wywiad: Durov ujawnia presję przed wyborami w Rumunii

Pavel Durov oskarżył francuski wywiad o próbę ingerencji w wybory w Rumunii poprzez żądanie cenzury konserwatywnych głosów na Telegramie. Sprawa ujawnia coraz ostrzejsze napięcia między platformami technologicznymi a europejskimi rządami w sprawie granic wolności słowa online.

Natalia Zębacka
Telegram, phishing
źródło: Unsplash

Pavel Durov, założyciel Telegrama, znów znalazł się w centrum kontrowersji. Twórca jednej z najważniejszych aplikacji szyfrowanej komunikacji twierdzi, że francuski wywiad zagraniczny próbował wpłynąć na jego platformę przed wyborami w Rumunii. Miał odrzucić prośbę szefa DGSE o zablokowanie rumuńskich konserwatywnych głosów. Sprawa nabiera ciężaru nie tylko przez polityczny kontekst, ale i fakt, że Durov sam przebywa obecnie pod francuskim nadzorem sądowym.

W tle – zwycięstwo centrowego kandydata w Bukareszcie i rosnące napięcia wokół skrajnej prawicy w Europie. Durov przedstawia się jako strażnik wolności słowa, ale jego relacja z rządami – zarówno Zachodu, jak i Rosji – od lat pozostaje napięta. Telegram jest jednocześnie narzędziem protestów i polem działania organizacji przestępczych, co sprawia, że każda ingerencja lub jej brak budzi kontrowersje.

Oskarżenie Durova rezonuje szczególnie mocno w kontekście globalnej debaty o wpływie platform cyfrowych na demokrację. Elon Musk błyskawicznie udostępnił wpis Durova, wpisując się tym samym w narrację o rzekomej cenzurze prawicowych głosów w Europie. Ale ten ruch – podobnie jak wcześniejsze działania X w Niemczech czy Wielkiej Brytanii – budzi pytania o to, gdzie przebiega granica między wsparciem a ingerencją.

Incydent pokazuje, jak cienka jest linia między ochroną demokracji a kontrolą treści online. Dla platform takich jak Telegram stawką jest nie tylko wolność słowa, ale i polityczna niezależność. Europejskie rządy zaś stoją przed trudnym zadaniem: jak egzekwować odpowiedzialność Big Techu, nie popadając w pokusę cenzury.

Ad imageAd image
Udostępnij