CMO w świecie VUCA: czy marketing wciąż ma coś do udowodnienia?

Rola CMO nigdy nie była trudniejsza — ani bardziej strategiczna. Nowi dyrektorzy marketingu muszą od pierwszego dnia nie tylko dowieść swojej wartości, ale też zdefiniować na nowo, czym marketing naprawdę jest dla biznesu.

Bartosz Martyka
Bartosz Martyka
Posiada wieloletnie doświadczenie w PR, przedsiębiorca, były reseller i programista. Specjalizuje się w zarządzaniu strategicznym.
9 Min
CMO, marketing
źródło: Freepik

Dla wielu dyrektorów marketingu świat po 2020 roku przypomina niekończący się stres test – i to nie tylko w zakresie komunikacji czy kampanii, ale podstawowych założeń strategicznych. Zmienność (volatility), niepewność (uncertainty), złożoność (complexity) i niejednoznaczność (ambiguity) to dziś nie akademicki akronim, lecz realne warunki działania każdego CMO – od startupów technologicznych po wielkie firmy przemysłowe.

W takim środowisku tradycyjne podejście do marketingu, oparte na rocznych planach i kampaniach budżetowanych z wyprzedzeniem, szybko się dezaktualizuje. CMO musi operować raczej jak dyrektor ds. ryzyka niż dyrektor kreatywny – stale monitorując sygnały z rynku, reagując w czasie rzeczywistym na zmiany popytu, regulacji czy nastrojów klientów. W praktyce oznacza to mniejszy komfort planowania i większą presję na elastyczność.

Dodatkowym wyzwaniem jest fakt, że to właśnie marketing – jako funkcja najbardziej wystawiona na zmiany zewnętrzne – bywa pierwszym obszarem, gdzie odbijają się zawirowania rynkowe. Zmienna efektywność kanałów digital, presja na skracanie lejka zakupowego, nowe regulacje dotyczące prywatności – wszystko to zmusza marketing do permanentnego resetu.

W tym sensie VUCA nie jest już kontekstem – to stan bazowy. A dla nowego CMO oznacza to jedno: nie wystarczy „dobrze wystartować”. Trzeba od pierwszego dnia działać w trybie iteracyjnym – bez złudzeń, że stabilność kiedyś wróci.

Ad imageAd image

Presja udowodnienia wartości – czy marketing wciąż jest podejrzany?

W teorii marketing ma być motorem wzrostu, w praktyce zbyt często pozostaje podejrzanym wydatkiem. Pomimo dekad cyfryzacji i rozwoju narzędzi do pomiaru efektywności, wielu CMO nadal działa pod stałą presją udowadniania, że marketing to coś więcej niż ładne slajdy i budżet do cięcia.

Badania Gartnera z końcówki 2024 roku pokazują, że tylko 22% prezesów i dyrektorów finansowych deklaruje, że naprawdę rozumie, co robi ich CMO. Tę lukę w zrozumieniu trudno zrzucić wyłącznie na brak komunikacji – to raczej symptom głębszego problemu: rozbieżnych definicji sukcesu. CEO oczekuje krótkoterminowego wpływu na wynik, CFO patrzy na koszty i ROI, a marketing, mimo narzędzi typu attribution modeling czy MQL, często operuje metrykami, które nie przekładają się wprost na P&L.

Ten rozdźwięk sprawia, że wielu CMO funkcjonuje w defensywie – tłumacząc się z inwestycji, zamiast inicjować kierunki strategiczne. W rezultacie ich rola w firmie pozostaje reaktywna, a nie partnerska. Paradoksalnie, im bardziej złożone środowisko rynkowe, tym mniej miejsca na długofalowe podejście, które mogłoby rzeczywiście pokazać wartość marketingu jako siły napędowej zmian.

Problem nie tkwi w tym, że marketing nie generuje wartości – tylko w tym, że robi to językiem, którego reszta C-suite często nie rozumie. Jak tłumaczy Chris Ross z Gartnera, dopóki CMO nie przejmą kontroli nad narracją wokół swojej funkcji i nie przetłumaczą jej efektów na twarde liczby, marketing będzie pierwszym kandydatem do cięcia. I ostatnim do stołu, gdy rozmawia się o strategii.

Nowy CMO – przewaga świeżości czy ryzyko wypalenia?

Nowy dyrektor marketingu to paradoksalnie zarówno największa nadzieja, jak i najsłabsze ogniwo organizacji. Z jednej strony wnosi świeże spojrzenie, nieobciążone polityką wewnętrzną i rutyną zespołu. Z drugiej – często trafia w sam środek oczekiwań nie do pogodzenia: ma błyskawicznie dowieść efektów, nadać nową dynamikę i „dostarczyć coś innego”, jednocześnie nie zburzając tego, co już działa.

W praktyce oznacza to zderzenie z chaotycznym środowiskiem interesariuszy, z których każdy ma własną definicję sukcesu marketingowego. Sprzedaż oczekuje szybkiego generowania leadów, HR – wsparcia rekrutacji, CEO – innowacyjnego „storytellingu”, a zarząd – mierzalnego wpływu na przychód. Przy braku wspólnego mianownika nowy CMO szybko staje się operacyjnym hubem żądań, a nie liderem strategicznej zmiany.

Do tego dochodzi klasyczny onboarding bez realnego mapowania wpływu. Podczas gdy nowi CFO czy CTO otrzymują konkretną agendę zmian i oczekiwań, CMO często porusza się po omacku – próbując najpierw zrozumieć „co wolno”, a dopiero potem „co trzeba”. To właśnie w pierwszych 90 dniach rozgrywa się kluczowa bitwa: czy nowy lider marketingu zbuduje swoją pozycję jako partner zarządu, czy zostanie zredukowany do roli wykonawcy kampanii.

Przewaga świeżości działa tylko wtedy, gdy towarzyszy jej struktura – jasne priorytety, szybki dostęp do danych i wczesne sojusze z kluczowymi osobami w organizacji. W przeciwnym razie entuzjazm szybko ustępuje miejsca wypaleniu, a rotacja na stanowisku CMO znów przyspiesza.

Marketing jako funkcja strategiczna, nie tylko komunikacyjna

W wielu firmach marketing formalnie siedzi przy stole zarządczym, ale realnie – wciąż serwuje kawę. Nadal bywa postrzegany jako funkcja wspierająca: odpowiedzialna za komunikację, branding i „ładne rzeczy”. Tymczasem rosnąca złożoność rynku i cyfrowe tempo transformacji wymuszają przesunięcie tej roli bliżej centrum strategicznego. CMO, który nie rozumie modeli biznesowych, cykli zakupowych czy unit economics, nie ma dziś racji bytu.

W najlepszych organizacjach marketing współtworzy strategię razem z finansami, technologią i operacjami. To właśnie on dostarcza danych o rynku, odbiorcach, barierach wzrostu i insightach produktowych – czyli tego, co decyduje o przewadze konkurencyjnej. W tej nowej roli marketing jest bliżej analiz predykcyjnych niż kreacji, bliżej wpływu na revenue niż na zasięgi.

Ta zmiana wymaga jednak nie tylko kompetencji, ale i odwagi. Przejście od kampanii do kontrybucji biznesowej oznacza wyjście poza klasyczny lejek marketingowy. Zamiast generować leady, CMO musi rozumieć, jak klienci przechodzą przez cały cykl życia produktu – i co można zoptymalizować w procesie sprzedażowym, onboardingowym czy retencyjnym.

To też moment, w którym technologie marketingowe – od platform analitycznych po automatyzację AI – przestają być narzędziami operacyjnymi, a stają się podstawą decyzji zarządczych. Różnica między CMO jako “brand guardian” a CMO jako “revenue architect” to dziś nie kwestia stylu – to kwestia przetrwania w firmach, które mierzą efektywność w tygodniach, nie kwartałach.

Co musi zrobić nowy CMO, żeby przetrwać (i wygrać)?

Pierwsze tygodnie w nowej roli to nie onboarding – to realpolitik. Nowy CMO nie ma luksusu obserwacji. Od dnia zerowego oczekuje się, że będzie miał plan, narrację i efekty. W praktyce oznacza to jedno: bez jasnego określenia priorytetów i błyskawicznego zbudowania wpływowej sieci wewnątrz firmy, szanse na trwały sukces są nikłe.

Pierwszym krokiem jest brutalna selekcja. Lista oczekiwań wobec CMO zawsze będzie dłuższa niż zasoby – czasowe, ludzkie, finansowe. Umiejętność odrzucenia rzeczy pilnych na rzecz rzeczy istotnych staje się kompetencją przetrwania. W firmach, które nie mają dojrzałej kultury marketingowej, granice między komunikacją, sprzedażą a strategią często się zacierają – a bez filtra CMO może szybko utonąć w operacyjnych żądaniach.

Równolegle kluczowe jest zbudowanie relacji z osobami decyzyjnymi – nie tylko CEO, ale też CFO, COO i szefami sprzedaży. Marketing nie działa w próżni, a bez politycznego poparcia wdrożenie nawet najlepszej strategii kończy się na poziomie prezentacji. Co ważne, to nie relacje towarzyskie – ale wspólna definicja celów, wskaźników i wzajemnych zobowiązań.

Trzecim filarem jest narracja o wartości. Nowy CMO musi od początku mówić językiem twardych danych, nie opinii. Koncepcje kampanii, brand purpose czy aktywacje CX muszą być wpisane w większy obraz – jak wpływają na churn, retencję, LTV, koszt akwizycji. Tylko wtedy marketing przestaje być „czarną skrzynką” i zaczyna być traktowany jak inwestycja, a nie koszt.

Ostatecznie nowy CMO wygrywa nie wtedy, gdy spełni wszystkie oczekiwania, ale gdy przekona organizację, które z nich naprawdę mają znaczenie.

Udostępnij